Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.20 - Singapurczyk, dziwna konstrukcja

Jak żaden dotychczas, ten wpis przyszedł mi w dużych męczarniach. Bez mała tydzień stukania w bólach. Przez moment rozważałem, czy aby nie zawiesić procesu twórczego, bo bryndza wychodziła nie do czytania. Zdanie pisałem, dwa wykreślałem. Chciałem być zabawny, co nie wychodziło zupełnie, siliłem się na żarty, które nie śmieszyły, a próby utrzymania humorystycznej konwencji przeradzały się w dramat. Finalnie uznałem, że albo tekst całkowitej korekcie poddam, albo szeroki łuk zataczając w koszu wyląduje. Wybrałem pierwsze rozwiązanie, kierowany głównie żalem i niechętnym nastawieniem pozbywania się tekstu, w który zainwestowałem już nieco czasu. Mam nadzieję, że choć w niewielkim stopniu zdołałem go poprawić, bo moim zdaniem i tak jest lepiej niż było.


Białas już gościł na łamach bloga. Dzisiejszym wpisem przedstawiciela lokalnej społeczności przed oblicze sądu planuje powołać. Mam zamiar na Singapurczyku swoją uwagę w całości dziś skupić. Szaty z niego zedrę, pozbawię godności, rozłożę na części, by przeanalizować, podpiąć pod wariograf, wyczyścić i złożyć ponownie. W swym osądzie zamierzam być brutalny, ale sprawiedliwy. Srogi, ale szlachetny. Zamierzam udowodnić, że przedstawiciel to osobliwej konstrukcji, która jako twór samodzielny wychynęła na światło dzienne niespełna przed dwoma pokoleniami. Proszę wstać, Singaurczyk idzie.


Wikipedia donosi - Singapurczyk to około 77% Chińczyka, 14% Malaja, 8% Hindusa. Pozostałą jego część tworzą obcy, E.T, krecik i wata szklana. Tyle Wiki. Mój umysł, jako nie ścisły, do statystyk dość opornie podchodzi i kiedy Singapurczyka próbuje w pamięci wizualizować, Chińczyk każdorazowo bądź duże jego podobieństwo przed oczami mi staje. Statystyki swoje, umysł swoje, a rzeczywistość… ? Po niespełna trzech latach spędzonych w Singapurze, kontaktach z fauną, florą i miejscowym społeczeństwem, stwierdzam z przekonaniem - Chińczyk w Singapurze to okaz rzadki. Orzeł Bielik Singapuru. Pierwszy kontakt z singapurską ziemią przeistacza go w Singapurczyka. Przemiana ekspresowa i zdumiewająca. Wręczając paszport urzędnikowi odprawy paszportowej czuje się już singapurczykiem. Singapurczyk zaś nie lubi by nazywać go Chińczykiem. On chińskiej hołoty przybyłej z main landu nie znosi. Zerka na nią z odrazą, gdy ta zalewa Singapur. Dzikusy i prymitywy. Oczywiście nie pozostawiona w starym kraju rodzina Singapurczyka. Nie jest tajemnicą, że każdy niemal taką posiada. To dobrzy i poczciwi ludzie. Cała reszta to barbarzyńcy.

1. KTO NAMI RZĄDZI? 

Singapurczykiem nr 1 i głową społeczeństwa singapurskiego jest Lee Kuan Yew. Postać wybitna i wyjątkowa. Nadsingapurczyk. Ostoja mądrości i ideowy ojciec. Bohater bezwzględnie pozytywny. Pierwszy premier Singapuru i ojciec obecnego premiera wybranego drogą demokracji. Płodny pisarz i myśliciel niezrównany. Niestety ciało ojca narodu wiotczeje dociskane codziennymi troskami. Umysł wciąż jednak pozostaje twórczym. Tydzień po tygodniu półki księgarń wzbogacane są o nowe dzieła Lee Kuan Yew-a. Rady, wskazówki, analizy, przemyślenia. Wszystko bez czego naród singapurski nie mógłby się obejść. Człowiek megaloman i despota propagujący pod swoimi skrzydłami nepotyzm  ogromnych rozmiarów. Wciąż jednak niezwykle popularny i otaczany ogromną czcią, szczególnie przez starsze pokolenie, tzw. pionierów.

Piszę nadal, znaczy moje IP nie zostało namierzone i cieszę się wolnością. Zatem Singapurczyku, strzeż się. Żadnej litości dla ciebie. 

2. KIM JESTEŚMY?

Z Singapurczykiem jest trochę jak z Singapurem. Oboje cierpią na brak własnej tożsamości. Singapurczyk chciałby się sprzedać jako osobnik kultury tzw. zachodu, osoba otwarta i żyjąca według standardów cywilizacji zachodniej. Niestety dla niego, mocno zakotwiczony mentalnie w chińskiej kulturze natrafia na wiele konfliktów wewnętrznych. Jako niespełniony autorytet socjologii powinienem móc z łatwością wyjaśnić to osobliwe zjawisko i wskazać miejsce konfliktu „Ja” z czymś innym. Nie potrafię. Zatem, na zewnątrz człowiek zachodu, wewnątrz Chińczyk - nieustanny problem Singapurczyka z którym przychodzi mu się zmagać.

Statystyczny Singapurczyk to przeważnie snob i burak z Grójca. Przez życie podąża przeświadczony o swej wyjątkowości i wiodącej roli jaką pełni w regionie. Najlepsze co mogło przydarzyć się ludzkości już ją spotkało. Bóg stworzył Singapurczyka.
A co sądzą o Singapurczyku inni? Jak ryba tlenu, alkoholik gorzały, tak Singapurczyk poszukuje towarzystwa białego człowieka, którego wzorce zachowań bezmyślnie naśladuje. Singapurczyk to absolutny koneser wszystkiego. Celebruje życie. Potrafi na przykład docenić aromat dobrej kawy. On jednak nie poprzestaje na tym i to właśnie wyróżnia go od innych. By poczuć głębie jej smaku i charakter, zapoznał się z całym procesem technologicznym produkcji, parzenia i podania. Wie doskonale, że ta, którą właśnie pije, jest idealna. Koniecznie parzona we włoskim ekspresie, nie innym.
Kulinaria nie stanowią dla niego tajemnic. Kuchnie włoską i francuską zgłębił w czasie dwudniowego kursu korespondencyjnego. Rozróżni pastę od makaronu, parmezan od sera. Jeśli los zagnał go kiedyś do Europy fakt ten nie zostanie przemilczany, ponieważ wytrawny z niego globtroter i w świecie bywały.
Wina… ? Koronna dyscyplina Singapurczyka. Nie masz znawcy lepszego. Wino białe, wino czerwone. Żadnych tajemnic. Pije często i lubi. Wie, że aby smakowało odpowiednio bukiet należy z niego wydobyć. Miesza więc zapamiętale i nieustannie kielonem bez wytchnienia, czy wino białe, czerwone, czy szampan, który zresztą ubóstwia. Nawet ten pozbawiony przez mieszanie gazu.


3. PO CZYM NAS POZNAĆ?

Napił się Singapurczyk kawy, której często nie lubi, ale pije, by później szeroko rozpowiadać jak bardzo ją lubi, czas by przedstawić przedmiot dumy Singapurczyka - auto. Singapurczyk to istota czuła na tle postrzegania własnej osoby przez otoczenie. Sprawa honoru. Auto musi więc zapewniać prezencję i jest ważnym wyznacznikiem pozycji społecznej. Być może, nieco popuszczę wodze fantazji, ale moje nie poparte wyliczeniami ani dowodami badania, których ciężar wniosków opiera się wyłącznie na czynionych obserwacjach dowodzą, że nie dom, a właśnie samochód jest czynnikiem pozycjonującym Singapurczyka w społeczeństwie. Auto reprezentuje Singapurczyka na zewnątrz. Jego potencjalną majętność. Chińsko-singapurska kultura już dawno za boga obrała sobie pieniądz i nie znam drugiej, równie pazernej i łasej na pieniądze nacji. Dlatego oznaki majętności są dla Singapurczyka takie istotne, a auto z miejsca je definiuje, lokując Singapurczyka w hierarchii społecznej. Dom zaś, to siedziba zwykle wielopokoleniowej rodziny, miejsce bardzo osobiste, do którego nie zaprasza, bądź nie wpuszcza się nieznajomych. Zatem dom Singapurczyka widoczny jest dla niewielu w przeciwieństwie samochodu. Często jest to przedmiotem kuriozalnych sytuacji, gdy przed domem o standardzie rozpadającej się stodoły, brudnej i zapuszczonej, parkuje Lamborghini, Ferrari, Mercedes lub BMW. Zdarza się, iż na podjeździe jest tak mało miejsca, że samochód stoi zaparkowany maską w salonie, podczas kiedy tył wciąż wystaje poza ogrodzenie uniemożliwiając domknięcie furtki.


To, że Singapurczyk żyje na pokaz zostało naukowo dowiedzione. Fenomenem nie przestającym mnie dziwić są Singapurki. Singapurka jak szanujący się katolik postu, przestrzega zasady publicznego nie pokazywania się z niemarkową torebką. Kosztujące w wielu przypadkach krocie. I młode i starsze, te wciąż mieszkające z rodzicami, dziadkami, rodzeństwem w kilku pokoleniowych, wieloosobowych domach, podzielonych na malutkie klitki, wydają regularnie równowartość swoich kilkumiesięcznych pensji, czyli kilka tysięcy singapurskich dolków na kupno torebki. Obłęd, lecz obłęd jak najbardziej powszechny w singapurskich realiach. Singapurczyk kupuje auto przekraczające ceną stan faktycznego posiadania, Singapurka torebkę, którą rozważając zdroworozsądkowo lepiej by nie kupowała. Może się to wydawać kompletnym idiotyzmem, bo jest rzeczywiście, ale wspominałem, że Singapurczyk to konstrukcja zadziwiająca i mocno niedopracowana. Dostrzegam jednak pewne analogie zachowania spotykane w dorabiającej się Polsce.


4. JAK MIESZKAMY?

Im więcej Chińczyka w Singapurczyku, tym większą przejawia fascynację książkami Adama Słodowego. Skrupulatnie i niemetodycznie zabudowuje, obudowuje i przebudowuje swoje domostwo. Efektem działalności bywa konstrukcja architektonicznie przypominająca kurnik. Wszystko po to by zwiększyć metraż i zasłonić się przed oczami wścibskich. Ofiarą przeróbek nader często padają balkony i powierzchnie otwarte, które inżynieryjny zmysł Singapurczyka uznaje jako niewykorzystane i zmarnowane. Nie do objęcia rozumem jest wymysł białego człowieka i jego chęć posiadania tarasów. Marnotrawstwo. Aby pomieścić całą rodzinę, nierzadko dorosłe dzieci, rodziców, dziadków i czasem wnuków, pomysłowy Singapurczyk dokonuje cudów. Przebudowując tylko jeden salon, potrafi stworzyć cztery dodatkowe pokoje.

5. JAKIE MAMY HOBBY?

Singapurczyk to usportowiona istota. Jest świadomym mieszkańcem planety i wie, że tylko sport zapewni mu długowieczność. Co weekend wrzuca swój zestaw wypucowanych wcześniej przez maid kijów golfowych i udaje się na pole. Golf to sport narodowy i tylko kiep w Singapurze go nie uprawia. Jeśli już zdarzy się, że golf znudzi Singapurczyka, to równie wytrawnym jak golfistą, bywa również Singapurczyk kolarzem. Rower Singapurczyka posiada wszystko co najlepsze. Jedyną jego wadą jest konieczność pedałowania. Jest ultra lekki, z najlepszych dostępnych obecnie stopów, oczywiście markowy, niewykrywalny przez radary i rzecz jasna drogi. Musi być drogi, ponieważ to najważniejsza po marce wytyczna roweru dla Singapurczyka. Najważniejsze, że odpowiedni rower Singapurczyk posiada - kolarzówkę bądź zaawansowany góral - i w parku może się z nim zaprezentować. Na naukę jazdy, obsługę jakże potrzebnych i jakże niezrozumiałych dla Singapurczyka przerzutek, naukę stosowania hamulca, przyjdzie pora kiedy indziej.
Jako zagorzały fan sportu, lubi też sobie Singapurczyk rakietą powymachiwać, bo tenis to sport niebywale estetyczny i nobilitujący. Nie bez powodu nazywany kiedyś grą dżentelmenów. Singapurczyk nie gorszy, za dżentelmena chce uchodzić. Na szarym końcu uprawianych sportów, aczkolwiek bardzo popularnym, jest bieganie lub jego markowanie. Modnie i stylowo jest się pokazać w koszulce dającej świadectwo udziału w maratonie. Koszulka wielokroć nabywana jest z pominięciem w nim uczestnictwa. Poprzez internet. Inny sposób na zdobycie koszulki to zgłoszenie i opłacenie akcesu w maratonie, po czym na taki maraton się wypięcie. Koszulka zostaje i to w dodatku nieprzepocona. Trudno powiedzieć, czy świadczy to o zaradności, czy o głupocie?


Sportem wybitnie singapurskim, uprawianym śladowo i z wątpliwymi sukcesami poza nim, jest walka o miejsca siedzące w metrze lub autobusie. Ten, kto myślał, że widział wiele, obserwując poczynania polskich zawodników tej dyscypliny, zapewniam, w Polsce dyscyplina ta dopiero raczkuje. Polski Związek Zawodników Zajmujących Miejsca statutowo wciąż działa na polu amatorskim. Singapurczycy to absolutna światowa czołówka i potęga. Na każdej stacji pojawia się nowy mistrz, nowy hegemon dyscypliny, doskonale maskujący swoje możliwości bojowe. Na peronie powłóczy nogami, zdaje się ledwo oddychać, lecz gdy na stacje wtacza się skład metra, w niego wstępuje diabelska siła i determinacja. Walczy o życie. Mimo próśb płynących z megafonów o ustąpienie pierwszeństwa wciska z powrotem wysiadających, łokciem pod żebro eliminuje przeciwnika, prawa noga uniemożliwia oskrzydlenie i zajście od tyłu, lewa wciąż w gotowości przydzwonienia konkurentowi w piszczel. Chód przeradza się w bieg, bieg w sprint. Miejsce tylko jedno, a do przebycia cała długość wagonu. Tylko najsilniejsze jednostki są w stanie podjąć walkę. Zwyciężają najczęściej Ci najwolniej poruszający się po peronie, których głowa dla niepoznaki przyprószona bywa siwizną. Dziwna prawidłowość. Nie ukrywam, że i my z Nati poprzez postępujący proces chamienia i uwsteczniania notujemy coraz częstsze sukcesy w tym emocjonującym sporcie.

6. CZYM SIĘ CECHUJEMY?

Singapurczyk to osoba modna i stylowa, by nie powiedzieć, że narcyz. Jest zakochany w sobie i każdą wolną chwilę, każdą szklaną taflę, witrynę sklepową wykorzysta by podziwiać swój wizerunek. Z pomocą niejednokrotnie przychodzi technologia i ekran telefonu. Bez żenady i skrępowania dziesiątki - szczególnie młodych - osób podziwia się na peronach metra w szybach oddzielających tory od peronu.



Singapurczyk pozbawiony jest poczucia humoru, co stoi w kontrze z jego własnym przekonaniem o swojej osobie, iż takie poczucie właśnie posiada. Niestety, nasz Singapurczyk chyba ma nieco mylne wyobrażenie na swój temat. Wszelkie próby wciągnięcia go w uczestnictwo improwizowanych żartów bądź sytuacji osiągają efekt odwrotny do zamierzonego. Singapurczyk jest najczęściej mocno wystraszony, oznaki widocznej paniki są jedynymi emocjami jakie generuje, poszukuje wzrokiem drogi najefektywniejszej ucieczki. Singapurczyk w zasadzie nie łapie żadnego dowcipu, chyba, że jest to żart bazujący na śliskiej skórce od banana. Każdy rodzaj abstrakcyjnego humoru jest dla Singapurczyka żartem nie do objęcia.

Singapurczyk jest bardzo wyczulony na punkcie zachowania własnej strefy prywatności. Cierpieniem jest jakikolwiek kontakt fizyczny z drugą osobą i unika go jak ognia. Jego przestrzeń wokół musi być na tyle duża by mu to zapewnić. W niektórych przypadkach realizacja założenia nastręcza nieco kłopotów. Szczególnie podczas porannych i popołudniowych szczytów transportowych w metrze. Stąd Singapurczyk nie jest obeznany z pojęciem jazdy na śledzia, a metro nawet w godzinach szczytu w 1/3 bywa puste. Nikt się nie dotyka, a każdy ma na tyle wolnej przestrzeni aby móc spokojnie obsłużyć swojego iPhona i broń Boże o nikogo się nie otrzeć. Niemniej, Singapurczyk nie przewidział, że do Singapuru zawitam kiedyś ja. Typ wybitnie złośliwy, który swoimi loczkami i anielskim uśmiechem jedynie zwodzi. Mam przeogromną frajdę przemieszczając się schodami ruchomymi obierać wcześniej ofiarę i stawać tuż za, na następnym stopniu, tak by moja obecność za plecami była wyraźnie odczuwalna. Czasem celem eskalacji napięcia bębnie palcami w poręcz. Zaczyna się od lekkich wibracji ciała, niespokojnego rozglądania i przestępowania z nogi na nogę, ale efekt zawsze ten sam. Nie ma bata, Singapurczyk nie wytrzymuje napięcia, stresu, czy nie wiem czego, a moja zbyt bliska obecność zakłóca jego spokój i komfort. Daje dyla.

7. JAKIE SĄ NASZE DZIECI?

Dzieci Singapurczyka z zewnątrz nie różnią się wiele od swoich rówieśników w dowolnym punkcie na ziemi. Pozornie. Wewnątrz to małe roboty przygotowane od wczesnych lat do pracy odtwórczej, wykonywania poleceń i wszystkich innych zagadnień, które cechuje przygotowanie do wyścigu szczurów. Dzieci singapurskie mają odinstalowane aplikacje - zabawy, uśmiechania się, relaksu. Posiadają za to mocno rozbudowany interface nauki, rozwiązywania testów, bycia najlepszym, nauki, rozwiązywania testów, bycia najlepszym...
Singapurskim dzieciom nie wolno trawić czasu na zabawach. Pojęcie nauki i poznania poprzez zabawę jest pojęciem nieznanym, a już na pewno niestosowanym jako wymysł durnych białasów. Na rzadkich placach zabaw nie uświadczy się małych Singapurczyków. Z reguły przebywają tam dzieci rodzin expackich. System edukacji, z którego nota bene Singapur jest bardzo dumny, bo daje mu czołowe miejsca w rankingach, oparty jest na testach i wiedzy krzyżówkowej. Dzieci pochłaniają ogromne ilości materiału by bić rekordy w szybkości rozwiązywania testów.
Dzień singapurskiej latorośli rozpoczyna się wcześnie, bo już o 7.00 rozbrzmiewa pierwszy dzwonek. Po lekcjach nie ma lekko. Żadnej zabawy tylko zajęcia pozalekcyjne.
Sobota również jest dniem ciężkiej pracy. Lekcja pływania, język angielski. Następnie ponowne przerobienie ostatniego testu z matematyki bowiem mały singapurczyk wykonał go w 35, a nie w 34 minuty do czego był przygotowywany poprzedniego weekendu. Ani o minutę nie poprawił więc swojego czasu w porównaniu z poprzednim testem. Po zajęciach z matematyki lunch, a potem to już tylko nauka gry na pianinie bądź skrzypcach, godzinka tenisa, trygonometria i pod wieczór na lepszy sen podstawy biznesu. 
Wakacje kojarzone z labą i wypoczynkiem to trend obcy w Singapurze. Wiele dzieci, szczególnie tych mocno powiązanych z Chinami wyjeżdża w tym czasie do kraju ojców na specjalne kursy wakacyjne. Czy to z języka, czy z matematyki lub innych przedmiotów. Reasumując, dziecko Singapurczyka nie ma lekko. Nie ma czasu, lub co chyba bardziej wiarygodne, nie daje się mu czasu na zabawę. Przygotowywane jest by być najlepszym. Singapurskie dziecko na placu zabaw jest tak niecodziennym widokiem, że należy mu czym prędzej zrobić zdjęcie.

8. CZY TO KONIEC?

Oczywiście nie zgłębiłem tajemnic całego świata wschodu i w wielu wnioskach mogę się mylić. Wpis jest mocno prześmiewczy i zgryźliwy, w zasadzie w całości mijając się z prawdą. Oświadczam również, że do powyższych wyjaśnień nie zostałem przez nic i nikogo nakłoniony w jakikolwiek sposób.






Komentarze

  1. Zdaje sie, ze czytajacy boja sie komentowac, zeby nam nie zaszkodzic ;)

    PS. Ostatnia seria zdjec to prawdziwe foty z metra.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wujek TY sarkastyczny białasie :-) Z przyjemnością nadrabiam zaległości w odczycie, Zyskałam czas, bo spuściłam, a jakże, testowy egzamin. Głupia zostałam jak byłam, a tak się starałam, niczym mały Singapurczyk.
    Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siorka, najwyraźniej nie przyłożyłaś się wystarczająco. Za uwalony egzamin, małemu Singapurczykowi grozi publiczne - przy całej klasie - batożenie. Na pewno wciry w domu i dodatkowe zajęcia. Tobie batożenie nie grozi i jeszcze się pewnie w weekend drynia napijesz.
      Jeszcze kilka tygodni i będę białasem jednym z wielu w tłumie niewyróżniających się.

      Usuń
  3. Fajny wpis. Momentami mialam wrazenie, ze czytam o Finach. Ci drudzy maja latwiej, bo million razy mniej ludzi w autobusach I metrze, wiec nie musza nikogo dotykac. Kiedys widzialam taki mem ze smutnym Finem na obrazku I podpisem: Ktos usiadl kolo mnie w autobusie, cala podroz zmarnowana. Wydawac by sie moglo, ze tu w Azji ludzie sie juz do scisku przyzwyczaili. Kontunuuj blog, bo ciekawy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszy mnie, że Ci się podoba. Jedyne czego mogę żałować, to że się rozmineliśmy i wpisy o Singapurze powoli stają się częścią archiwalną, historią. Może nieskromnie zabrzmi, ale polecam wpis o maid-ach. To zjawisko niespotykane nigdzie poza Azją, a mnie wiele razy zniesmaczał sposób w jaki traktuje się te dziewczyny.
      A proces twórczo pisarski zamierzam kontynuować. Z tym, że blog będzie funkcjonował pod innym tytułem i naturalną koleją rzeczy, Singapuru w nim nie uświadczysz.
      W Finlandii nigdy nie byłem, choć istnieje duże prawdopodobieństwo, że zawitam tam na okres kilku tygodniu tej jesieni. Można powiedzieć, natura nie lubi pustki. Coś ubyło, coś przybyło.

      Usuń
  4. 36 years old Financial Analyst Winonah Hucks, hailing from Drumheller enjoys watching movies like "Trouble with Girls, The" and Gunsmithing. Took a trip to Primeval Beech Forests of the Carpathians and drives a Ram. pomocne wskazowki

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.