Przejdź do głównej zawartości

Food Adventure, Part 3 – czyli o tradycyjnej czwartkowej kolacji w Little India

Pamiętam jak dziś pierwszy wieczór w Singapurze i moją pierwszą kolację. Wybór padł na hinduskie jedzenie. Tak, przy całym wachlarzu dostępnych lokalnych kuchni, zdecydowałam się na coś już znanego, więc bezpiecznego. Dopiero później przyszło mi się przekonać, jak różnorodna jest hinduska kuchnia, ile w niej niespodzianek i jak niewiele o niej wiedziałam z wyłącznie europejskich doświadczeń.

Dlaczego hinduskie jedzenie? Przyleciałam do Singapuru sama. Kiedy ulokowałam się w hotelu postanowiłam wypróbować trasę do biura ponieważ już następnego dnia szłam do pracy i nie chciałam błądzić rano w nieznanej okolicy. Jako że biuro jest w samiutkim centrum Singapuru, była to przy okazji moja pierwsza wycieczka krajoznawcza. Akurat wypadła pora kolacji, więc wybrałam się (jak to turystka) do Lau Pa SatLau Pa Sat to hawker centre, czyli miejsce gdzie zgrupowane jest wiele małych sklepików ze street food. To co w innych krajach południowo-wschodniej Azji nadal funkcjonuje jako przenośne stoiska z jedzeniem ulicznym, w Singapurze zostało już wiele lat temu zorganizowane. Jak to w Singapurze, ale tym kiedy indziej. Każde hawker centre oferuje spory wybór lokalnego jedzenia. Mowa o kilkunastu do kilkudziesięciu małych stanowisk, z których jedne mają kilka pozycji w menu, a inne specjalizują się w jednym konkretnym daniu.  To, jaka kuchnia dominuje jest uzależnione od lokalizacji hawker centre. Lau Pa Sat jest w samym środku dzielnicy biznesowej, wielonarodowym tyglu, więc mogą się tam najeść wielbiciele między innymi kuchni chińskiej, hinduskiej, koreańskiej, japońskiej i tak-jakby europejskiej. Ja wybrałam opcje hinduską i okazało się to znamienne dla naszych późniejszych preferencji – na hinduskie jedzenie w Singapurze ochotę mamy zawsze.

Lau Pa Sat było dobre na początek, ale potem należało eksplorować prawdziwy raj, czyli dzielnicę Little India. Little India jest kolorowa, chaotyczna, zatłoczona i na pierwszy rzut oka zaludniona głównie przez mężczyzn. To takie Indie w pigułce i zupełnie inne oblicze Singapuru, zaledwie o kilka przecznic od uporządkowanej eleganckiej dzielnicy biznesowej, czy Orchard Road pełnej ekskluzywnych sklepów. Tu jest głośno, tandetnie i niewielu Singapurczyków tu przychodzi. Widać za to robotników budowlanych z Indii i Bangladeszu, zachodnich ekspatów oraz różnej maści turystów. Ilość restauracji całkowicie rozbraja gdy przychodzi coś wybrać. Trzeba mniej więcej określić się czy interesuje nas kuchnia Indii północnych czy może południowych, wegetariańska czy niekoniecznie, czy może hybryda zwana chinese Indian lub Indochinese. Tej ostatniej nie polecam. I cóż, nawet ta selekcja nadal da nam wiele możliwości. Dlatego po kilku próbach, w desperacji, poprosiłam hinduskiego kolegę z pracy o zaprowadzenie nas do restauracji, którą sam uważa za dobrą i prawdziwą. I wtedy poznaliśmy Anjappar Restaurant, która przez ponad dwa lata była dla nas głównym przystankiem kulinarnym w Little India.

 Anjappar z zewnątrz...
...oraz wewnątrz

Adi, nasz przewodnik po menu Anjappar jest wprawdzie wegetarianinem, ale był w stanie polecić nam kilka dań. Dostaliśmy też od niego kilka cennych wskazówek. Przede wszystkim poinstruował nas, że:
  1. Naan, tak popularny w hinduskich restauracjach w Europie, nie jest chlebem hinduskim tylko pochodzi z Pakistanu. Dlatego częściej jest jedzony z daniami z północnych Indii, czyli tymi gęstymi curry typu Chicken Tikka Masala albo Butter Chicken. Z kolei południowi Hindusi są częściej wegetarianami stąd kuchnia Chettinadu (z okolic miasta Chennai) to głównie najróżniejsze warzywa. Do tego chleb chapati z mąki gryczanej lub ryż basmati.  
  2. Kolejna bardzo ważna nauka to jedzenie jogurtowo-warzywnej raity w celu gaszenia pożaru w ustach po ostrym jedzeniu. Teraz bez raity nie ma hinduskiej kolacji. 
  3. Mutton to dla większości Hindusów i mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej mięso z kozy, a nie - jak byliśmy przyzwyczajeni - baranina. Stąd widząc w menu „mutton” zawsze pytam czy to koźlina czy baranina. Oba te mięsa bardzo mi smakują, więc pytam wyłacznie z ciekawości.
  4. Jedzenie smakuje lepiej jedzone ręką. Tego zwyczaju nie przejęliśmy, ale nasi hinsuscy znajomi zapewniają, że ich dania po prostu lepiej smakują, bo jedzenie trafia prosto do ust, bez niepotrzebnego kontaktu z metalem sztućców.

Nie pamiętam już powodu, dla którego zaczęliśmy chodzić do Little India właśnie w czwartki, ale stało się to naszą tradycją. Little India Thursday. Wszyscy znajomi wiedzieli, że w czwartki nie umawiam się na spotkania, ponieważ jem kolację w Little India. Takie niegroźne dziwactwo, ku szczególnej radości hinduskich kolegów.  Po pewnym czasie naszą tradycję sprowadziliśmy także do założeń budżetowych – nie więcej niż 30-35 dolarów za kolację. A potem dopracowaliśmy listę naszych ulubionych dań i wtedy życie stało się prostsze.
Zwykle jedliśmy to:
Chicken Tikka z sosem miętowym
Plain Briyani Rice z raitą
Palak Paneer (to zielone, czyli szpinak z kostkami białego sera) oraz Mutton Masala (to brązowe, czyli koźlina w gęstym sosie)

Jeśli nie braliśmy Chicken Tikka na przystawkę, to jednym z dań głównych był mój ulubiony Chickien Tikka Masala, który lubię ze względu na pomidorowy sos i to, że mięso jest bez kości. Zdjęcia brak, ale to danie kuchni północnoindyjskiej, tak popularne, że w każdej hinduskiej restauracji w Europie można je znaleźć.
Wybaczcie, ale na zdjęciach hinduskie jedzenie wygląda mało pociągająco. Zapewniam, że smakowało wyśmienicie.

A po kolacji:
Zaczadzony kadzidełkami Autor płaci rachunek pod ołtarzykiem...
...i pobieramy ziarenka anyżu na odświeżenie oddechu

Podsumowując, nasza ulubiona hinduska knajpka to niekoniecznie wybór najlepszego miejsca, ale raczej sentyment i lenistwo. Ilość możliwości jest tak ogromna, że trzeba się było na coś zdecydować. A że w tym przypadku to miejsce zostało nam zarekomendowane przez kolegę Hindusa, więc tym łatwiej było do niego wrócić po raz kolejny, i kolejny i kolejny... Naturalnie znowu jest to miejsce przyjazne dla budżetu, choć często zdarzało nam się wydać więcej niż planowaliśmy, bo wszystko jest takie pyszne... Warto też dodać, że w Little India żywią się głównie prawdziwi Hindusi, zatem w zasadzie we wszystkich restauracjach i jadłodajniach jedzenie jest prawdziwe,  a nie dostosowywane pod turystów, smakowo i cenowo.

W razie gdybyście chcieli spróbować oto adres „naszej”  restauracji (bo są też inne lokalizacje): 102 Syed Alwi Road, Singapore 207678. Pełne menu i profesjonalne zdjęcia znajdziecie  tu
I jeszcze taka ciekawostka na koniec. Moi chińscy znajomi za hinduskim jedzeniem nie przepadają, bo jest w nim dla nich za dużo sosu oraz aromatycznych przypraw. 

No dobrze, jeszcze jedna ciekawostka. Mój kolega z pracy, Hindus, który przyjechał do Singapuru dopiero kilka miesięcy temu, poprosił mnie o rekomendacje dobrej restauracji w Little India... Nie wiedziałam czy śmiać się, czy być z siebie dumną.

Żona Autora


Komentarze

  1. Do licha,piszę ponownie bo zupełnie nie wiem dlaczego nie wszedł mój pierwszy
    komentarz:
    Było cos w rodzaju:"Bardzo "smakowity",ciekawy wpis.Ciekawe jak na tym tle będziecie oceniac nasz szczeciński "Bombaj"?
    Mama W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mamo, ja menu w Bombaju juz nie pamietam. Trzeba bedzie sobie odswiezyc podczas wizyty w marcu :)

      Usuń
  2. Komentarz stanowi test systemu, ponieważ docierają do mnie głosy jakoby wynikały problemy z ich zamieszczaniem. Tych komentarzy znaczy.
    Skoro już się tu znalazłem, to odniosę się do tekstu. Jedzenie w Anjapparze jest de beściackie. Dopiero tu poznałem smak prawdziwej kuchni hinduskiej. Wszystko inne to popierdółki.

    W.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.