Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.16 - Biały może więcej

Swoje wpisy staram się dzielić na te, które ludzkości niewielką korzyść przynoszą, a ich autora chciałoby się najchętniej postawić w ringu z Tyson-em, oraz te, o tematyce ważkiej, bulwersującej i niebywale istotnej. 
Ostatnie tygodnie zdominowały te pierwsze, bo to czas świąteczny, wszyscy się kochamy i tak dalej, więc co ja aurę będę psuł - myślałem sobie. Postanowiłem w świąteczne buty wejść na całego, popisać w grudniu nieco lajtowo, a z grubej rury uderzyć dopiero teraz. Tym bardziej, że temat zapisany na sticker-ze wisiał mi - bez głupawych żartów proszę - na desku lapka od dość dawna. Wystarczyło pajęczynki go jedynie pozbawić. Znajomością języka langłicz z Jackowa próbką się popisałem, więc by koniec nadać wprowadzeniu, bo pamiętam z lekcji języka polskiego, że tekst winien posiadać wprowadzenie, część główną i zakończenie, powiem jedynie, że z samym Stingiem współpracę nawiązać zamierzam. Podrzucam mu gotowy materiał na nowy hit - białas w Singapurze. Będzie to wpis niefotogeniczny, radzę zatem skupić się na tekście.
Wielokrotnie zdarzyło mi się przy okazji różnych wątków przebąkiwać o relacjach na linii biały człowiek, tzw. Caucasian - Singapur. I być może temat umknął by jako ogniwo dłuższego łańcucha, nie zasługując na osobne poświęcenie mu czasu, gdyby nie wydarzenie sprzed kilku tygodni, którego chcąc, nie chcąc byliśmy świadkami. 

Wszystko działo się w Garden By the Bay, gdzie znaleźliśmy się któregoś popołudnia jeszcze grudniowej niedzieli. Ponieważ zmierzch nas zastał, a jest tam miejsce, serwujące kuchnię powiedzmy grecką, w której lubimy od czasu do czasu zagustować, zdecydowaliśmy stanąć obozem na kolację. Złożyliśmy zamówienie, zajęliśmy stolik i przynależne mu siedziska prawie, że fotelowe, nabyliśmy browarka i oddaliśmy się oczekiwaniu połączonemu z lustrowaniem otoczenia.
Sąsiedni stolik okupowała grupa złożona z lokalnej babki azjatki, dwójki mężczyzn rasy caucasian, chłopca w wieku wczesno-młodzieżowym oraz dziecka uwięzionego w wózku. Zajmowali się głównie spożywaniem posiłku. W międzyczasie chłopiec sobie gdzieś ganiał, a kobieta czyniła próby uśpienia niemowlęcia. Kiedy na krótki czas, kobieta pozostała sama, trzymając dziecko na ręku, niczym sławetna dziewczyna rezerwisty na peronie, bowiem mężczyźni wraz z chłopcem oddalili się od stolika, nad jej głową poczęły gromadzić się czarne chmury. Wokół stolika, jak sęp, bliżej i bliżej, przygotowania do ataku rozpoczęła kobieta nr 2. Pazerność w spojrzeniu, zasada by nie stosować zasad, szorstkie obejście, zaszeregowanie urody - musi być Chinka. Krążyła, krążyła, by w końcu po ocenie ryzyka zagrożenia, nie wdając się w grzeczności i pytania, usadzić córkę - będącą zdecydowanie na zbyt za tłustej diecie - po czym sama wylądowała. Na naszych oczach rozegrało się wrogie przejęcie stolika. Kobieta z dzieckiem stała skonfudowana, zaskoczona rozwojem sytuacji i nie bardzo wiedząc co ma z tym fantem począć. 
Obserwowaliśmy zaistniałą sytuację z ciekawością, a Nati rzekła do mnie “Gdyby przy stole siedziało dwóch białych mężczyzn, Chinka by sobie na to nie pozwoliła”. Los lubi prowokować i na horyzoncie pojawili się mężczyźni, dzierżąc browarka w dłoni. Podeszli do stolika nie skrywając zdziwienia jakie u mnie  malowało się zwykle podczas klasówek z chemii. Przydybana Chinka nie wiedziała co ma ze sobą zrobić, by w końcu według najlepszych angielskich wzorców, cichaczem wycofać się z zajętego już miejsca. Odeszła mając się z pyszna i wyraźnie zmieszana. Zwyciężyła siła białego koloru. Całe zdarzenie wyglądało z boku dość zabawnie i dla mnie, posiadacza nazbyt czasem rozbudowanej wyobraźni, z miejsca nasunęło skojarzenia powiązane z obrazami widzianymi w filmach National Geographic. Osamotniona lwica z małymi została zaatakowana przez silniejszą lwicę, po czym przyszły lwy chroniące swoje stado i kilkoma ryknięciami pogoniły lwicę intruza. Dokładnie tak jak mówię, nie inaczej. Kilkoma ryknięciami, ponieważ mężczyźni nie wypowiedzieli ani słowa, mierząc Chinkę jedynie karcącym spojrzeniem. Wystarczyło by ta się oddaliła. Chinka nie obawiała się starcia z kobietą, obawiała się konfrontacji z białym człowiekiem, uznając jego wyższość. 

Taka jest właśnie pozycja caucasian w Singapurze. Można by pomyśleć, że faktycznie w kolonizatorskie zapędy popadłem. Zapewniam, póki co, trzcinką nie wywijam. Biały w Singapurze jest beneficjentem koloru swojej skóry. Brzmi okropnie, ale nie sposób udawać, że zjawisko nie istnieje. Czerpie on tenże białas korzyści tylko i wyłącznie dlatego, że białe jest piękne.
Chociaż Nati, żona moja, którą śmierć rozgniecionego ślimaka potrafi powalić na łopatki, dnia pewnego wyznała mi, że kiedy już opuścimy Singapur, będzie jej brakowało statusu i pozycji jaką daje bycie caucasian. Tak, tak, ta sama Nati. Widać kolonizatorem się człowiek nie rodzi. Cech kolonizatora się nabywa.

Singapur stara się jak może utrzymywać fasadę państwa liberalnego, w którym mix narodowościowo-wyznaniowy stanowi chlubę i powód dumy. W propagandzie fakt ten wykorzystywany jest jako siła Singapuru. Lecz to właśnie w Singapurze zetknąłem się po raz pierwszy z kategoryzacją ras ludzkich, używanych w oficjalnym, państwowym obiegu. To tu dowiedziałem się, wcześniej nie mając pojęcia, bo i po co, że jestem caucasian. Niemal każdy  formularz urzędowy opatrzony jest rubryką, w której należy podać swoją przynależność rasową. Rząd przekonuje, że to w słusznej wierze, dla utrzymania chociażby porządku przy podziale mieszkań HDB. Niesmak jednak pozostaje, przynajmniej dla mnie i pamiętam, że na początku bardzo mnie to raziło. 
Cauciasian jest na samym szczycie tej drabinki rasowej, a swoją pozycję i związane z tym przywileje uzyskuje jedynie ze względu na kolor skóry. Ciekawy w tym wszystkim jest fakt, że za fetyszyzacją  caucasian stoją sami lokalesi i ich nadmierna czołobitność. Każdy kij ma jednak dwa końce i sprzeczność goni sprzeczność. Dokładnie za te same przywileje jakie składają mu w ofierze lokalesi, białas jest nie lubiany. Jak wyjaśniała mi moja starsza - zdarza się, że nie zawsze mądrzejsza - siostra, to rodzaj kompleksu postkolonialnego, który nota bene my Polacy mamy względem Niemiec. Chociaż obecnie Niemiec przyjacielem naszym jest, nie wrogiem, a kanclerz Andżela według ostatnich badań sondażowych awansowała do roli damskiego ideału piękności, to nie da się ukryć, że jeszcze do niedawna Niemiec był w Polsce tematem wyłącznie drwin i złośliwych komentarzy. Fryca się nie lubiło, jednocześnie w skrytości zazdrościło, próbując naśladować. Podobnie jest w Singapurze. Białas ogólnie nie jest lubiany, ale zerka się na niego z zazdrością, kopiując nader często i czasem bezmyślnie obyczaje, kulturę i sposób bycia. 

Biały zatem może narzekać i marudzić do woli. Przecież to on wyznacza standardy. Jeśli więc z czymś się nie zgadza, to pewnie ma rację. Biały w Singapurze może pozwolić sobie na więcej. Ubrany w stringi i kowbojki, zostanie wpuszczony i obsłużony z uśmiechem w miejsca gdzie Chińczyk, lub nie daj Boże Hindus muszą przybyć w garniturze. 
Biały to nieszkodliwy dziwak. Dużo chodzi na piechotę, jeździ rowerem, często sam sprząta, bądź wyręcza maid w jej obowiązkach. Trzeba go jednak szanować, bo to może ekscentryczny bogacz? Skoro jeździ rowerem, to może dlatego, bo znudziła mu się jazda jednym z jego dziesięciu Ferrari? 
W Singapurze nie ma znaczenia skąd jesteś. Z Ameryki, Australii, Niemiec czy Polski. Jesteś biały. Pochodzisz z białego świata. Chociaż oczywiście banalna uwaga rzucona mimochodem, świadcząca o pochodzeniu ze starej, dobrej Europy, winduje w górę słupek rankingu. Tzw. European quality, uznawane w Singapurze za najwyższy znak jakości. 

Teza kontrowersyjna, ale prawdziwa jak to, że Elvis i komunizm wciąż żyją - biały mężczyzna, a w przełożeniu mąż, zapewnia azjatyckiej kobiecie awans społeczny. Nawet Meat Loaf znajdzie atrakcyjną partnerkę w Singapurze.  Wystarczy, że będzie. Nie musi śpiewać, a nawet lepiej jeśli nie będzie. Ona zrobi już za niego wszystko. Skoro więc biały partner i mąż, to logiczną kontynuacje stanowią przedstawiciele rasy caucasian jako cenna zdobycz w gronie znajomych. Im większy stan posiadania takich w swoim kręgu, tym lepszy. Chętnie się nimi afiszuje, a zestaw zdjęć bądź kolaż ze znanymi sobie białasami zamieszczony na fejsie stanowi konieczność. Caucasian często wykorzystywany jest w roli maskotki reklamowej. Sadza się go w wielu knajpach na widocznym miejscu by knajpa zyskiwała status “białej”. To podnosi rangę. Knajpy oczywiście. Wystarczającą i dość powszechną rekomendacją knajp, restauracji, bywa stwierdzenie, że przychodzą do niej biali.

Podczas tego szaleńczego naparzania w klawiaturę, zaiskrzył mi w głowie  temat kolejnego wpisu. W wielu miejscach biegnący tymi samymi torami z tym co opisuję dzisiaj, siedząc w bibliotece. Uniknąć chciałbym powtarzania, dlatego swoje klikanie do brzegu skieruję. Na koniec niefotogenicznej opowieści nieco pikanterii jeszcze dodam. Białe bywa tak piękne, że dużą popularnością w Singapurze cieszą się kosmetyki służące wybielaniu miejsc intymnych. Niestety nie jestem w posiadaniu danych dotyczących skuteczności ich działania. Nati konsekwentnie i stanowczo zabrania mi przeprowadzania jakichkolwiek badań na losowo wybranych respondentkach. 

Komentarze

  1. Tu Zona Autora.
    Zawsze mi jakos glupio komentowac jako pierwszej :)

    Co to ja chcialam... Acha. Faktycznie moje odczucia sa takie jak Autora. Nigdzie indziej nie bylam tak bardzo swiadoma swojej rasy. Ba! Wczesniej nawet nie mialo to zupelnie zadnego znaczenia. A tutaj nawet u fryzjera jest tak, ze nie wszyscy strzyga "Caucasian hair", a jesli strzyga to odpowiednio sie cenia :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Obawiam się,że np.w restauracjach do rachunków "białych" dolicza sie,jak to kiedys w niektórych miejscach u nas bywało,date urodzenia kelnera itp.
    Brzmi to dziwnie,wiek XXI,niby supernowoczesność i takie postkolonialne myslenie.
    Musi byc powszechne,skoro tak to mocno widać,Wpis bardzo ciekawy.Gratuluje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z moich obserwacji wynika, ze wyzsze ceny dla "bialych" to raczej w innych krajach regionu, ale nie w Singapurze. Singapur jest pod tym wgledem zbyt mocno uregulowany przepisami i karami dla nieuczciwych sprzedawcow.

      Usuń
  3. W Senegalu pod wieloma względami podobnie.
    A jednocześnie inaczej.

    Kompleks pozostał i wyraża się na dwa sposoby: albo nadmierna slużalczość, albo chęć pokazania, że jest się wyżej na rabinie społecznej (więcje kasy, lepsze wykształcenie, lepsza praca).
    Ale dla mnie nie w tym sedno.
    Sedno w tym, że to MY mamy z tym problem, nie oni.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Singapurze także dominują dwie postawy. Służalczość, bądź nadmierne i bijące po oczach pragnienie dorównania poprzez zewnętrzne oznaki dostatku materialnego. Kompleks jednak pozostaje, a cel obu grup zdaje się być podobny. Jedni pracują na szacunek bałwochwalczą postawą, inni chęcią upodobnienia się. Biały natomiast mam wrażenie, wciąż postrzegany jest jako “ktoś” nie stąd, przyjezdny. Bez względu na status materialny i tak jest zawsze lepiej, czy też z większą estymą, traktowany aniżeli miejscowi. I to nie jest efekt działań tzw. białego człowieka, to lokalni mają z tym problem. Nie potrafią wyzbyć się własnych kompleksów skrywanych często za dobrami materialnymi.

      Usuń
  4. Czyli jednak inaczej. Az tak to sie w Afryce bialego nie ceni.
    A propos - przypomniala mi sie anegdota - siedze w Pl u kosmetyczki, rozmowa, wyjasnia sie gdzie meszkam. Lawiruje miedzy durnymi pytaniami, ale gdy pada - a wie pani, moja szwagierka mieszka w Indiach, mowi, ze tam to bialy czlowiek cieszy sie szacunkiem, jak nigdzie. Poprosilam pania, by tematu ze mna nie ciagnela, skonczyla raczki, a nozki zrobie juz gdzies indziej (pieknie jej sie raczki trzesly).
    Stad uwazam, ze My mamy z tym problem,
    Chociaz nie ja osobiscie :P
    (chyba nie...)

    Czy dziewczeta i kobiety cos nadrabiaja dzieki bialemu mezowi? Jesli maja braki, to jak najbardziej, stad zestawy - mloda, piekna, biedna (stad), stary, brzydki, bogaty (stamtad). I cos tam zawsze zgrzyta, to sie czuje na odleglosc, wiec otoczenie daje odczuc swoja dezaprobate. Jesli brakow nie ma, podobny status, wyksztalcenie i praca, pozostaje tylko popatrzec na sliczne dzieci i pogratulowac.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Biały jest raczej otoczony swojego rodzaju nimbem, aerolą, która przesuwa się wraz z nim i nie wiedzieć czemu dodaje mu aż takiego blasku w oczach lokalesów. A biały człowiek (brzmi fatalnie) wcale nie jest tu lubiany, szczególnie przez mocno osadzonych w chińskiej kulturze singapurczyków i lokalnych nuworyszy. Mają świadomość, że biały otrzymuje za darmo to - szacunek i poważanie - na co oni muszą mocno zapracować.
      Czy kobiety coś zyskują? Nie jestem aż takim znawcą kultury azjatyckiej, ale wciąż wyznawana jest tu zasada utrzymywania zewnętrznych pozorów. Ważne są sygnały jakie śle się na zewnątrz. Za nic w świecie nikt nie przyzna się do błędu, czy porażki. To będzie w lokalnych warunkach i kulturze równoznaczne z utratą twarzy i szacunku. Taka orkiestra na Tytanicu. Toniemy, ale z fasonem.
      Biały mężczyzna zapewnia ów prestiż zarówno kobiecie, jak i później ewentualnym dzieciom. W pewnym sensie łatwiejszą drogę. Poza tym, samo to, że potrafiła przywiązać do siebie białego mężczyznę sprawia, że w oczach wielu lokalesów awansuje. Zdarzają się oczywiście - choć uroda to rzecz względna - przypadki dyskusyjnej atrakcyjności mężczyzny plus atrakcyjnej lokalnej dziewczyny. To chyba zdarza się jednak wszędzię, ale tu jest bardzo jaskrawe. Takie wypadki są też częste na lokalnym szczeblu. Azjatki, sczególnie Singapurko-Chinki podchodzą bardzo materialnie do związków i grom takich par widać na ulicach. Obleśny, odrażający, ale bogaty Chinol u boku pięknej dziewczyny. Dziewczyna zyskuje wtedy pieniądze, ale nie prestiż. Temat jest tak pokrętny, że można temu osobny wpis poświęcić.

      Usuń
    2. Smiem twierdzic, ze nie kazda taka para to malzenstwo. Czasem to klient i osoba sprzedajaca swoje wdzieki.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.