Przejdź do głównej zawartości

Raport z kolonii zamorskich - odc.6 - CBD kontra HDB, który Singapur jest prawdziwy?

Poniższy tekst jest bardziej efektem luźnych przemyśleń i spostrzeżeń, aniżeli usystematyzowanych wniosków, wynikających z częstszego wykorzystywania autobusów jako środka transportu. Podróż autobusem – fajnie jeśli to piętrowiec -  odbywana wszerz i w poprzek Singapuru sprzyja poznawaniu miasta z innej perspektywy. Oczom ukazuje się Singapur mniej znany, Singapur nie tak spektakularny, Singapur nieco skrywany.
Zastanawiam się, który jest tym prawdziwym? Ten, który już chwilę po przylocie na lotnisko Changi uderza niesamowitością? Changi to chyba jedyne lotnisko, gdzie grube dywanowe wykładziny zastępują betonową posadzkę, a rzędy darmowych foteli do masażu stóp i pleców dopraszają się wykorzystania. Jeśli zaś dysponujemy czasem i ochotą, czeka jeszcze kino i basen. Wszystko, by rzucić na kolana przylatujących gości.
Nie mniej jednak, Singapur ma dwie twarze. Bogatą, nowoczesną, tą chętnie eksponowaną, oraz ubogą, smutną, tą którą niechętnie się chwali. W końcu, Singapur zajmuje bardzo wysokie miejsce na liście krajów odnotowujących szybki wzrost współczynników nierówności społecznych. Brzmi mądrze, lecz by nikogo nie zniechęcać do bloga, chodzi o drastycznie pogłębiające się różnice klasowe.


Mój prywatny podział Singapuru przebiega wzdłuż dość płynnej linii i dzieli miasto niekoniecznie na dwie równe symetrycznie części. Jest dość umowny i stworzony na mój użytek, a z potrzeby skatalogowania go w jakikolwiek sposób, nazywam podziałem na CBD i HDB.

CBD to Central Business District. Jak wyjaśnia Google translator – bo znajomość języka langłicz jest nieobowiązkowa - jest to dzielnica wielkich pieniędzy i dużych interesów. Blichtr, pieniądze, dostatek i szklane domy. CBD jest miejscem pracy większości przybyłych do Singu expatów oraz lokalnych klonów. Dla Nati również, co czyni ją zakwalifikowaną do grupy klonów.
Zrozumiała rzecz, w CBD usadowiła się większość znaczących firm sektora finansowego, ubezpieczeniowego itp. Wystarczy z lekka zaciągnąć powietrze nozdrzami, by poczuć – o ile nad miastem nie króluje haze – otaczające bogactwo i dostatek. CBD jest dzielnicą, którą Singapur szczyci się na zewnątrz swych granic. Wspominane szklane domy i obliczone na wywieranie wrażenia, spektakularne atrakcje. Marina Bay Sand, Gardens by the BaySingapore Flyer, Esplanade, liczne bary usytuowane na wysokich piętrach wysokościowców. Choć samo CBD zajmuje dość niewielki obszar, w moim podziale, należy do zespołu naczyń połączonych z innymi miejscami, w mniej lub bardziej luźny sposób. Czasem są to miejsca odległe od siebie, niesąsiadujące, ale zbiorem wspólnym mam wrażenie, jest właśnie CBD.







Po tej samej stronie barykady okopały się miejsca rozrywki, z których korzystają ludzie CBD. Wszystkie one posiadają tę samą cechę. Singapur chętnie się nimi chwali.
Należy do nich Clarke Quay przechodzące w Robertson Quay. Tętniące życiem nieustająco przez siedem dni, lub jak kto woli wieczorów. To tu, expaci i lokalesi, z krawatami w kieszeniach przychodzą na swoje zasłużone, after pracowe piwko czy drynia. Zarówno Clarke, jak i Robertson Quay nazwałbym promenadą, biegnącą od zatoki wzdłuż kanału-rzeki Singapur. Restauracje, knajpki, bary, kluby. Głośno, modnie, alkohol się leje, muzyka łupie, światła migają, stroboskopy pracują. Można zjeść, napić się, potupać nóżką.
Elementem zamożnego i pozytywnego wizerunku jest dbanie o formę (nie tą do ciasta). Formę szlifuje się w wielu wypasionych siłowniach i salonach gym. Jest to trynd modny i dobrze postrzegany. Bo forma ważna rzecz. Późnym popołudniem, gdy roboczo godziny klona z CBD zostają wyrobione, a komputer krzyczy „Spierdalaj!”, można odnieść wrażenie, że gdzieś za winklem dobiegły końca zawody sportowe. Klon jako zwierzę stadne, na komendę zrzuca swoje korporacyjne wdzianko i maszeruje obuty w adidaski i sportowy strój do swego ćwiczalnianego miejsca. Po City krążą wtedy dziesiątki sportowców.

Częścią przynależną i kooperującą z CBD jest również Sentosa. Sentosa to sztuczna wyspa i powód – co najmniej – dumy i oczekiwania na bezkrytyczny zachwyt. Zapewnia uciechy dzieciom starszym i młodszym – Universal Studio, park rozrywki, oceanarium (najlepsze jakie dotąd widziałem), plaże. Zapewnia również uciechy dzieciom najstarszym – bary, kluby nocne.

Conda oraz dzielnice mieszkalne podobne do tej w jakiej my mieszkamy, to kolejny podzbiór w zbiorze CBD. Mam nadzieję, że się nie rypnąłem, bo z matmy to jestem noga. Nasza dzielnica znajduje się w miejscu powszechnie uznawanym za dobre. Okolica jest mocno zasiedlona przez expatów-westernów, jednak nie jest przez nich zdominowana. Jest zmiksowana rasowo i narodowościowo. Zdarzają się jednak dzielnice, w których lokalesi stanowią raczej niezauważalną mniejszość, np. okolice Holland Village. Wbrew nazwie, nie mieszkają tam tylko Holendrzy. Jakkolwiek niepoprawnie to zabrzmi, ale Holland Village uznawane jest za „białe”. Generalnie rzecz ujmując, mówiąc osiedla lub conda, mam na myśli miejsca gdzie zamieszkują białasy lub dobrze prosperująca część społeczeństwa singapurskiego.
Nie sposób z pamięci wyliczyć wszystkie miejsca powiązane z CBD. Ale należy do nich, wszystko co dostrzegalne jest na pierwszych stronach kolorowych folderów promujących Singapur. Orchard Road, pola golfowe, bowiem golf jest sportem narodowym singapurczyków, lub tylko tak im się wydaje, i wszystkie te miejsca, które sprawiają, że o Singapurze myśli się jak o miejscu gdzie nawet chodniki – notabene dość rzadkie – wykłada się złotem.

Ponownie odskakując nieco od tematu, ale w nawiązaniu do myśli poruszonej kilka zdań wcześniej. W stosunku do białych panują dwa ambiwalentne odczucia. Z jednej strony białych uznaje się za coś lepszego, a posiadanie w gronie znajomych przedstawicieli rasy caucasian jest mocno pożądane i podwyższa status społeczny. Z drugiej strony, dokładnie za to samo, biali są nielubiani. Dopiero będąc w Singapurze zetknąłem się z podziałem ze względu na przynależność rasową. Co dziwniejsze, bo tworzą ją sami lokalesi. Taki kompleks postkolonialny.

Po drugiej stronie barykady mojego autobusowego podziału stoi HDB. Housing and Development Board, czyli budynki współfinansowane w dużej części przez państwo. Im bardziej mój autobus oddala się od centrum, tym takich więcej. Zdające się nie mieć końca dzielnice pokryte budownictwem z płyty.  Ponure, szare, brzydkie bloczyska niczym „Leningrady”. Kto ze Szczecina, ten kuma. Z zewnątrz sprawiają wrażenie mocno przygnębiających. Daleko im do szklanych domów. To część już nie tak okazała i imponująca jak CBD. Mieszkańcami HDB w większości, choć nie tylko, bywają ludzie, których nie stać na kupno własnego mieszkania. Potwornie drogiego w Singapurze. Same mieszkania nie wyglądają już tak źle, jak budynki z zewnątrz. Zdarzyć się jednak może, że nie są wyposażone w klimatyzację, bądź jest ona na wyposażeniu tylko w jednym z  pomieszczeń.
Kupno HDB jest obwarowane mnóstwem regulacji i z założenia powinno wspomagać najuboższych. System jest jednak dziurawy i mocno wykorzystywany. Częsty to przypadek gdy cwani Singapurczycy wykorzystują różnego rodzaju szwindle i przez podstawione osoby – babcie, dziadka – osoby bardzo majętne stają się za bezcen posiadaczami kilku mieszkań HDB, które następnie wynajmują. To tajemnica poliszynela, z którą nikt nic nie robi.
Na osiedlach HDB nie uświadczysz basenów. Infrastruktura wokół takich osiedli jest brzydka i mało estetyczna. Czystość w wielu miejscach bywa dyskusyjna. Ludzie podróżujący ku nim autobusami, to często posiadacze smutnych, zmęczonych twarzy. Oni nie bywają w CBD. Jeśli już, to tylko by pracować w hawker center, lub sprzątając biura. Stanowią jednak armię wspierającą całe CBD. Nie bawią się na Clarke Quay, nie jadają w restauracjach. Zawody Formuły 1, czy tenisowy turniej WTA – atrakcje dla wąskiej grupy -  nie docierają do HDB i dla wielu mieszkańców brzmią abstrakcyjnie. Niewyrażanym na głos marzeniem wielu przedstawicieli tzw. middle class, jest by Ci ludzie zamieszkali z dala od Singapuru – najlepiej w Malezji – i przyjeżdżali do miasta jedynie pracować. Ich pobyt psuje wizerunek bogatego miasta.

Wiem, ktoś powie – na całym świecie istnieją biedni i bogaci. Rozumiem. Tylko, że Singapur aspiruje do tytułu miasta raju. W oficjalnej propagandzie ubóstwa w Singapurze nie ma. Są tylko people less fortunate. Nie zamierzam burzyć murów, ani obalać rządów. Porządek został ustalony. Pytam tylko na własne potrzeby, ze zwykłej ciekawości, bo jak człowiek tak jedzie tym autobusem, obserwuje otaczającą rzeczywistość za oknem, ma  czas na myślenie. Z tym myśleniem, chociaż może nie wyglądam, to o mnie. Trochę jak na porcelance. Tam też z nadmiaru czasu, mój umysł produkuje epokowe pomysły z prędkością rakiety. Swego czasu, wynalazłem nawet elektryczność, do chwili gdy kliknąłem w ten przycisk po prawej i okazało się, że już mnie ktoś wyprzedził.
Który więc Singapur jest tym prawdziwym? Ten wyzierający z kolorowych folderów? No tak, ale mam świadomość, że dzielnice mieszkalne jak nasza, ulice typu Orchard Road najeżone markowymi sklepami, zapierające dech atrakcje, F1, to tylko drobny ułamek Singapuru niedostępny dla większości. Czy nie jest to tylko próba naśladowania, lub chęć by wszyscy wokół myśleli, że cały Singapur wygląda podobnie?
Czy też adekwatnym przykładem prawdziwego Singapuru są brzydkie i ponure dzielnice HDB stanowiące większą, w zasadzie przeważającą część Singapuru? Gdzie na ulicach jeden w jeden funkcjonuje warsztat naprawiający skutery, punkt, w którym smaży się wołowinę i miejsce gdzie przyjmuje chiński medyk. Tylko stopa turysty już tu nie dociera.
Będę jeździł więc dalej autobusem i móżdżył, co jest prawdziwym Singapurem, a co tylko jego imitacją, choć pewnie odpowiedzi nie znajdę.


Nie dysponuje zdjątkami HDB, ze zrozumiałych więc względów ich nie zamieszczam. Uwierzyć zatem na słowo trzeba, że są okropne w odbiorze wizualnym i może to nawet dobrze, że widoku ich oszczędziłem. 

Komentarze

  1. Wilku,słowo daję,czytając Twój blog już nie muszę myśleć o meczącej podróży
    do Sgp bo ,wydaje mi się, znam to miasto w miarę dobrze. Niezły bedeker Ci wychodzi. A zdjęcia HDB przecież masz,widziałam wcześniej.( A może to było video?)
    Pozdrawiam-W.O.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Food Adventure, Part 1 – wpis gościnny o jedzeniu.

Singapur ma niewiele zalet (tu czytelnicy kręcą głowami z niedowierzaniem), a jedną z nich jest niewątpliwie dostęp to lokalnej kuchni. Przy czym lokalna oznacza niemal całą Azję Południowo-Wschodnią, zatem jedzenie malajskie, indonezyjskie, tajskie, hinduskie, wietnamskie... no i oczywiście singapurskie. Jest w czym wybierać i nasze początki w Singu były jedną wielką wyprawą degustacyjną. W tej chwili wiele lokalnych dań już nam się opatrzyło i z przyjemnością gotujemy w domu bądź chodzimy do „zachodnich” restauracji. Mamy jednak stałe lokalne miejscówki i o jednej z nich będzie dzisiejszy wpis.

Connecting dots - wpis gościnny o meblach

Kiedy byłam dzieckiem bardzo lubiłam konkrenty rodzaj łamigłówki dla dzieci – łączenie ponumerowanych kropeczek, z których powstawały kształty. Takie łamigłówki były na przykład w weekendowym Głosie Szczecińskim. Z kolei w początkowej fazie nauki matematyki najbardziej lubiłam zbiory i części wspólne. I tak mi jakoś zostało – lubię łączyć ze soba fakty, lubię doszukiwać się pokrewieństw i owych części wspólnych – wspólnych przeżyć, historii, pochodzenia. Wierzę też w znaki. Nie, nie drogowe, raczej takie wskazówki od losu. Tym przydługim wstępem wprowadzam Was w kontekst tego wpisu. To naprawdę będzie o meblach. I o częściach wspólnych też.

Raport z kolonii zamorskich - odc.1

Wiem, wiem, trochę pojechałem ostatnim razem. Opowiadania mi pisać, nie blog. Na przyszłość postaram się zdecydowanie bardziej kondensować posty. Poza tym, biję się w pierś lekuchno na znak skruchy. Dostrzegłem w tym moim ostatnim pisaniu delikatniusieńką i ledwie dostrzegalną chęć zabłyśnięcia. No ale ja to już jestem taki malutki pozerek, co to lubi czasem pobłyszczeć.