Poniższy
tekst jest bardziej efektem luźnych przemyśleń i spostrzeżeń, aniżeli usystematyzowanych wniosków,
wynikających z częstszego wykorzystywania autobusów jako środka transportu.
Podróż autobusem – fajnie jeśli to piętrowiec -
odbywana wszerz i w poprzek Singapuru sprzyja poznawaniu miasta z innej
perspektywy. Oczom ukazuje się Singapur mniej znany, Singapur nie tak
spektakularny, Singapur nieco skrywany.
Zastanawiam
się, który jest tym prawdziwym? Ten, który już chwilę po przylocie na lotnisko
Changi uderza niesamowitością? Changi to chyba jedyne lotnisko, gdzie grube
dywanowe wykładziny zastępują betonową posadzkę, a rzędy darmowych foteli do
masażu stóp i pleców dopraszają się wykorzystania. Jeśli zaś dysponujemy czasem
i ochotą, czeka jeszcze kino i basen. Wszystko, by rzucić na kolana
przylatujących gości.
Nie
mniej jednak, Singapur ma dwie twarze. Bogatą, nowoczesną, tą chętnie eksponowaną,
oraz ubogą, smutną, tą którą niechętnie się chwali. W końcu, Singapur zajmuje
bardzo wysokie miejsce na liście krajów odnotowujących szybki wzrost współczynników
nierówności społecznych. Brzmi mądrze, lecz by nikogo nie zniechęcać do bloga,
chodzi o drastycznie pogłębiające się różnice klasowe.
Mój
prywatny podział Singapuru przebiega wzdłuż dość płynnej linii i dzieli miasto
niekoniecznie na dwie równe symetrycznie części. Jest dość umowny i stworzony
na mój użytek, a z potrzeby skatalogowania go w jakikolwiek sposób, nazywam
podziałem na CBD i HDB.
CBD to Central Business
District. Jak wyjaśnia Google translator – bo znajomość języka
langłicz jest nieobowiązkowa - jest to dzielnica wielkich pieniędzy i dużych
interesów. Blichtr, pieniądze, dostatek i szklane domy. CBD jest miejscem pracy
większości przybyłych do Singu expatów oraz lokalnych klonów. Dla Nati również,
co czyni ją zakwalifikowaną do grupy klonów.
Zrozumiała
rzecz, w CBD usadowiła się większość znaczących firm sektora finansowego,
ubezpieczeniowego itp. Wystarczy z lekka zaciągnąć powietrze nozdrzami, by
poczuć – o ile nad miastem nie króluje haze – otaczające bogactwo i dostatek.
CBD jest dzielnicą, którą Singapur szczyci się na zewnątrz swych granic.
Wspominane szklane domy i obliczone na wywieranie wrażenia, spektakularne
atrakcje. Marina Bay Sand, Gardens by the Bay, Singapore Flyer, Esplanade, liczne bary
usytuowane na wysokich piętrach wysokościowców. Choć samo CBD zajmuje dość
niewielki obszar, w moim podziale, należy do zespołu naczyń połączonych z
innymi miejscami, w mniej lub bardziej luźny sposób. Czasem są to miejsca
odległe od siebie, niesąsiadujące, ale zbiorem wspólnym mam wrażenie, jest
właśnie CBD.
Po
tej samej stronie barykady okopały się miejsca rozrywki, z których korzystają
ludzie CBD. Wszystkie one posiadają tę samą cechę. Singapur chętnie się nimi
chwali.
Należy
do nich Clarke Quay przechodzące w Robertson Quay. Tętniące życiem nieustająco
przez siedem dni, lub jak kto woli wieczorów. To tu, expaci i lokalesi, z
krawatami w kieszeniach przychodzą na swoje zasłużone, after pracowe piwko czy
drynia. Zarówno Clarke, jak i Robertson Quay nazwałbym promenadą, biegnącą od
zatoki wzdłuż kanału-rzeki Singapur. Restauracje, knajpki, bary, kluby. Głośno,
modnie, alkohol się leje, muzyka łupie, światła migają, stroboskopy pracują. Można
zjeść, napić się, potupać nóżką.
Elementem
zamożnego i pozytywnego wizerunku jest dbanie o formę (nie tą do ciasta). Formę
szlifuje się w wielu wypasionych siłowniach i salonach gym. Jest to trynd modny
i dobrze postrzegany. Bo forma ważna rzecz. Późnym popołudniem, gdy roboczo
godziny klona z CBD zostają wyrobione, a komputer krzyczy „Spierdalaj!”, można odnieść wrażenie, że gdzieś za winklem dobiegły
końca zawody sportowe. Klon jako zwierzę stadne, na komendę zrzuca swoje
korporacyjne wdzianko i maszeruje obuty w adidaski i sportowy strój do swego
ćwiczalnianego miejsca. Po City krążą wtedy dziesiątki sportowców.
Częścią
przynależną i kooperującą z CBD jest również Sentosa. Sentosa to sztuczna wyspa
i powód – co najmniej – dumy i oczekiwania na bezkrytyczny zachwyt. Zapewnia
uciechy dzieciom starszym i młodszym – Universal Studio, park rozrywki, oceanarium
(najlepsze jakie dotąd widziałem), plaże. Zapewnia również uciechy dzieciom
najstarszym – bary, kluby nocne.
Conda
oraz dzielnice mieszkalne podobne do tej w jakiej my mieszkamy, to kolejny
podzbiór w zbiorze CBD. Mam nadzieję, że się nie rypnąłem, bo z matmy to jestem
noga. Nasza dzielnica znajduje się w miejscu powszechnie uznawanym za dobre.
Okolica jest mocno zasiedlona przez expatów-westernów, jednak nie jest przez
nich zdominowana. Jest zmiksowana rasowo i narodowościowo. Zdarzają się jednak
dzielnice, w których lokalesi stanowią raczej niezauważalną mniejszość, np. okolice
Holland Village. Wbrew nazwie, nie mieszkają tam tylko Holendrzy. Jakkolwiek
niepoprawnie to zabrzmi, ale Holland Village uznawane jest za „białe”. Generalnie
rzecz ujmując, mówiąc osiedla lub conda, mam na myśli miejsca gdzie zamieszkują
białasy lub dobrze prosperująca część społeczeństwa singapurskiego.
Nie
sposób z pamięci wyliczyć wszystkie miejsca powiązane z CBD. Ale należy do nich,
wszystko co dostrzegalne jest na pierwszych stronach kolorowych folderów
promujących Singapur. Orchard Road, pola golfowe, bowiem golf jest sportem
narodowym singapurczyków, lub tylko tak im się wydaje, i wszystkie te miejsca,
które sprawiają, że o Singapurze myśli się jak o miejscu gdzie nawet chodniki –
notabene dość rzadkie – wykłada się złotem.
Ponownie
odskakując nieco od tematu, ale w nawiązaniu do myśli poruszonej kilka zdań
wcześniej. W stosunku do białych panują dwa ambiwalentne odczucia. Z jednej
strony białych uznaje się za coś lepszego, a posiadanie w gronie znajomych
przedstawicieli rasy caucasian jest mocno pożądane i podwyższa status
społeczny. Z drugiej strony, dokładnie za to samo, biali są nielubiani. Dopiero
będąc w Singapurze zetknąłem się z podziałem ze względu na przynależność
rasową. Co dziwniejsze, bo tworzą ją sami lokalesi. Taki kompleks postkolonialny.
Po
drugiej stronie barykady mojego autobusowego podziału stoi HDB. Housing and
Development Board, czyli budynki współfinansowane w dużej części przez państwo.
Im bardziej mój autobus oddala się od centrum, tym takich więcej. Zdające się
nie mieć końca dzielnice pokryte budownictwem z płyty. Ponure, szare, brzydkie bloczyska niczym „Leningrady”.
Kto ze Szczecina, ten kuma. Z zewnątrz sprawiają wrażenie mocno
przygnębiających. Daleko im do szklanych domów. To część już nie tak okazała i
imponująca jak CBD. Mieszkańcami HDB w większości, choć nie tylko, bywają
ludzie, których nie stać na kupno własnego mieszkania. Potwornie drogiego w
Singapurze. Same mieszkania nie wyglądają już tak źle, jak budynki z zewnątrz.
Zdarzyć się jednak może, że nie są wyposażone w klimatyzację, bądź jest ona na
wyposażeniu tylko w jednym z pomieszczeń.
Kupno
HDB jest obwarowane mnóstwem regulacji i z założenia powinno wspomagać najuboższych.
System jest jednak dziurawy i mocno wykorzystywany. Częsty to przypadek gdy
cwani Singapurczycy wykorzystują różnego rodzaju szwindle i przez podstawione
osoby – babcie, dziadka – osoby bardzo majętne stają się za bezcen posiadaczami
kilku mieszkań HDB, które następnie wynajmują. To tajemnica poliszynela, z
którą nikt nic nie robi.
Na
osiedlach HDB nie uświadczysz basenów. Infrastruktura wokół takich osiedli jest
brzydka i mało estetyczna. Czystość w wielu miejscach bywa dyskusyjna. Ludzie
podróżujący ku nim autobusami, to często posiadacze smutnych, zmęczonych
twarzy. Oni nie bywają w CBD. Jeśli już, to tylko by pracować w hawker center, lub
sprzątając biura. Stanowią jednak armię wspierającą całe CBD. Nie bawią się na
Clarke Quay, nie jadają w restauracjach. Zawody Formuły 1, czy tenisowy turniej WTA – atrakcje dla wąskiej
grupy - nie docierają do HDB i dla wielu
mieszkańców brzmią abstrakcyjnie. Niewyrażanym na głos marzeniem wielu
przedstawicieli tzw. middle class, jest by Ci ludzie zamieszkali z dala od Singapuru
– najlepiej w Malezji – i przyjeżdżali do miasta jedynie pracować. Ich pobyt
psuje wizerunek bogatego miasta.
Wiem,
ktoś powie – na całym świecie istnieją biedni i bogaci. Rozumiem. Tylko, że Singapur aspiruje do tytułu miasta
raju. W oficjalnej propagandzie ubóstwa w Singapurze nie ma. Są tylko people less fortunate. Nie zamierzam burzyć murów, ani obalać rządów. Porządek został ustalony.
Pytam tylko na własne potrzeby, ze zwykłej ciekawości, bo jak człowiek tak
jedzie tym autobusem, obserwuje otaczającą rzeczywistość za oknem, ma czas na myślenie. Z tym myśleniem, chociaż
może nie wyglądam, to o mnie. Trochę jak na porcelance. Tam też z nadmiaru
czasu, mój umysł produkuje epokowe pomysły z prędkością rakiety. Swego czasu,
wynalazłem nawet elektryczność, do chwili gdy kliknąłem w ten przycisk po
prawej i okazało się, że już mnie ktoś wyprzedził.
Który
więc Singapur jest tym prawdziwym? Ten wyzierający z kolorowych folderów? No
tak, ale mam świadomość, że dzielnice mieszkalne jak nasza, ulice typu Orchard Road
najeżone markowymi sklepami, zapierające dech atrakcje, F1, to tylko drobny
ułamek Singapuru niedostępny dla większości. Czy nie jest to tylko próba
naśladowania, lub chęć by wszyscy wokół myśleli, że cały Singapur wygląda podobnie?
Czy
też adekwatnym przykładem prawdziwego Singapuru są brzydkie i ponure dzielnice
HDB stanowiące większą, w zasadzie przeważającą część Singapuru? Gdzie na
ulicach jeden w jeden funkcjonuje warsztat naprawiający skutery, punkt, w
którym smaży się wołowinę i miejsce gdzie przyjmuje chiński medyk. Tylko stopa
turysty już tu nie dociera.
Będę
jeździł więc dalej autobusem i móżdżył, co jest prawdziwym Singapurem, a co tylko
jego imitacją, choć pewnie odpowiedzi nie znajdę.
Nie dysponuje zdjątkami
HDB, ze zrozumiałych więc względów ich nie zamieszczam. Uwierzyć zatem na słowo
trzeba, że są okropne w odbiorze wizualnym i może to nawet dobrze, że widoku
ich oszczędziłem.
Wilku,słowo daję,czytając Twój blog już nie muszę myśleć o meczącej podróży
OdpowiedzUsuńdo Sgp bo ,wydaje mi się, znam to miasto w miarę dobrze. Niezły bedeker Ci wychodzi. A zdjęcia HDB przecież masz,widziałam wcześniej.( A może to było video?)
Pozdrawiam-W.O.